Czasami budze się w nocy i zastanawiam się nad tym samym pytaniem, które nurtuje kolekcjonerów dokumentów historycznych od pokolen: co by było, gdyby? W świecie dokumentów kolekcjonerskich takie spekulacje to chleb powszedni, ale ten jeden hipotetyczny dokument... ten jeden przekracza wszelkie granice wyobraźni.
Profesor Marcus Steinberg z Uniwersytetu w Heidelbergu, z którym rozmawiałem w zeszłym tygodniu, pokazał mi coś, co sprawiło ze dostałem gęsiej skórki. Na jego biurku leżały fotokopie papirusów z Qumran, obok nich współczesne falsyfikaty dokumentów wczesnochrześcijańskich. "Widzi pan" - powiedział, poprawiając okulary - "co roku pojawia sie kilkadziesiąt 'testamentów Jezusa'. Wszystkie fałszywe. Ale co gdyby jeden był prawdziwy?"
Rynek dokumentów kolekcjonerskich jest pełen takich "co gdyby". Pamiętam jak w 2019 roku na aukcji w Zurychu pojawił się dokument kolekcjonerski rzekomo zawierający ostatnią wolę Mesjasza. Cena wywoławcza? 2,5 miliona euro. Kupiec - anonimowy kolekcjoner z Japonii - wycofał się w ostatniej chwili. Ekspertyza wykazała, że papirus był autentyczny... tyle że z III wieku po Chrystusie. Tekst? Współczesne fałszerstwo.
Ale zastanówmy się przez chwile: co jeśli taki dokument rzeczywiście by istniał? Nie mówię o jakimś dokumenciku na kawałku pergaminu, ale o pełnoprawnym testamencie, spisanym według ówczesnego prawa żydowskiego, z pieczęciami świadków, może nawet z odciskiem kciuka samego Jezusa?
Dr Sarah Goldstein, która od 30 lat bada dokumenty kolekcjonerskie opinie z czasów Drugiej Świątyni, przedstawiła mi fascynującą hipotezę. "Jeśli Jezus rzeczywiscie zostawił testament, musiałby w nim rozstrzygnąć kwestię swojego następcy. Piotr czy Jakub? A może Maria Magdalena? Wyobraża pan sobie, jak taki zapis moglby zmienić historię Kościoła?"
To nie jest tylko akademicka dyskusja. W 2021 roku grupa inwestorów z Doliny Krzemowej zaoferowała 50 milionów dolarów za "każdy wiarygodny dokument przedśmiertny przypisywany Jezusowi z Nazaretu". Oferta wciąż jest aktualna. Sprawdziłem.
Ciekawostka - w prawie żydowskim z I wieku testament mógł być ustny, ale w przypadku kontrowersyjnych zapisów wymagano formy pisemnej. A Jezus? Cóż, kontrowersyjny był od początku do konca. Gdyby chciał przekazać swoje nauczanie konkretnej osobie lub grupie, musiałby to zrobic na piśmie.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Wyobraźcie sobie dokumencik, który mówi: "Ja, Jezus z Nazaretu, syn Józefa, przekazuję prowadzenie mojej wspólnoty..." i tu wpisz dowolne imię. Cały Kościół, całe chrześcijastwo, dwa tysiące lat tradycji - wszystko mogłoby wyglądać inaczej.
Ojciec Thomas Murphy, irlandzki jezuita i ekspert od wczesnego chrzescijaństwa, którego spotkałem podczas konferencji w Dublinie, podsumował to najlepiej: "Taki dokument to atomówka teologiczna. Dlatego jesli kiedykolwiek istniał, ktoś bardzo się postarał, żeby zniknął na zawsze."
Może to i lepiej. Niektóre dokumenty kolekcjonerskie powinny pozostać w sferze "co by było gdyby". Bo czasem sama możliwość jest bardziej fascynująca niż rzeczywistość. Choć przyznam - za każdym razem gdy widzę na aukcji kolejny "testament Jezusa", serce zaczyna mi bić szybciej. A nuż tym razem...?